lördag 26 februari 2011

Noc w stolicy

Dziś, moi mili, mały poradnik pt. "Jak zwiedzać Sztokholm"


no i garść fotek. dosłownie kilka, bo zamarzły mi wszystkie połączenia nerwowe między mózgiem a dłońmi.

Jeśli zamierzacie odwiedzić stolicę Szwecji to przygotujcie się na piorunujące widoki, zaskakujące krajobrazy, dużo wody oraz duże ceny. Można już śmiało kupować bilet, tanie loty łizerem czy rajanerem przybliżają nam Sztokholm bardziej niż PKP Warszawę. Zanim jednak wsiądziecie w fotele bez miejsc na nogi, odptaszkujcie sobie poniższe punkty:

1. Upewnijcie się, że będzie ciepło. Przy -20 stopniach Celsjusza (nota bene: Szwed z Uppsali) ścina się ciało szkliste oka - nici z oglądania. Nie pytajcie skąd wiem, do tej pory płaczę lodem miast łzami.

2. Jeśli chcecie zostać na dłużej niż jeden dzień (bo warto!) - zapewnijcie sobie jakiś nocleg. Istnieją przeróżne couchsurfingi i hospitalitycluby, najtańszy hostel to bagatela 500 koron (jakieś dwieście coś złotych)

3. Jeżeli jednak nie udało Wam się spełnić warunków punktu drugiego - nie ma obaw. Zawsze są dworce.
    3.a - proszę jednak zanotować, iż dworzec autobusowy zamykany jest o 23:45.
    3.b - na szczęście tuż obok jest dworzec kolejowy. zamykany o 00:15
    3.c - obok dworca jest makdonald. zamykany o 5. na szczęście wtedy otwierają oba dworce



4. Koniecznie przejedźcie się metrem. Przejedźcie się za mnie, bo misie nie udało :(


5. Obok Sztokholmu jest Uppsala - takie małe miasteczko studenckie. Porównywać obydwa to jak porównywać Kraków i Tomaszów. Albo Gliwice.

onsdag 16 februari 2011

morza bieli, kontynenty lodu

Witam wszystkich. Znowu jesteśmy na tym blogu.
Jako że skończyły mi się tematy do pisania, a ostatnio sporo szpacerowałem - szykujcie się na masywną ilość zdjęć!!!!!!!11

Zaczniemy od

jeziora Mälaren. 

Jest to 3cie pod wzlędem wielkości akwen słodkowodny w Szwecji, zaraz po dwóch monstrualnych jeziorach na O których nazwy nie chce misie szukać w wikipedii.
Mälaren ma nawet polską nazwę - Melar. Zważywszy, że nazwę oryginalną czyta się mnięj więcej Meee-laren, to w sumie nazwa jest taka sama. Dobra, ciul z nazwą.

Nad tym jeziorkiem położone są takie miejscowości jak: Uppsala, Västerås, Enköping, Strängnäs, Mariefred oraz takie spore miasto o nazwie Stockholm.

Jezioro jest polodowcowe, o czym świadczy jego linia brzegowa, liczne wyspy, kształt na mapie oraz występowanie wszędzie dookoła głazów polodowcowych.

Które są wszędzie i zdają się być traktowane niczym menhiry.
Na zamarzniętej tafli dziarscy Szwedzi urządzają sobie wyścigi z psimi zaprzęgami

oraz piją herbatę prosto z przerębla


Spacer trzech krzyży + bonus

Specjalnie dla Was mam też fotki z trzech zupełnie różnych miejsc sakralnych. Pierwszym będzie kościół w pobliskim osiedlu Gottsunda. Z zewnątrz wygląda jak kolejny pokryty sidingiem domek. W środku zaś odwalony jest w full drewno.

No i oczywiście jest idealny jak cała Szwecja.

Jest nawet kafejka. w sumie przez nią się wchodzi

Ciekaw jestem, czy ktokolwiek tu chadza na msze. Jeden Szwed-kolega o imieniu Fredrik mówił mi, że nie zna nikogo religijnego. Takie Czechy Północy.

Drugim krzyżem jest piękna i reprezentacyjna katedra w Uppsali. Tak wygląda z zewnątrz.

Jakby kto nie wiedział - jest to największy kościół w całej Skandynawii

miejsce koronacji królów szwedzkich i w ogóle super wypas. taka polska codzienność.
W środku akurat ślicznie śpiewająca pani uczyła dzieci psalmów. Strasznie ciekawe melodie

Generalnie katedra wyglądała jak wielka gotycka świetlica.
Ale robiła solidne wrażenie. Prawie jak Czechy.

Trzeci krzyżyk to romańska perełka całej okolicy. Zbudowany na miejscu starej, pogańskiej świątyni Odyna tudzień innego młotomiota.

Kościółek jest z 11 wieku i jest całkiem wporzo

ale znacznie ciekawsze są autentyczne wikindże kurhany w jego sąsiedztwie.
Nierealno malownicze, prawda?



A w drodze powrotnej odkryłem... meczet!

oto fotka na której widać, jak obca kultura wypiera eurochrześcijaństwo

- proszę sobie porównać wielkość tego minaretu z wielkością (małością!) wież katedralnych. i proszę mi tu nie mówić, że to perspektywa itd. ja tu widzę co się dzieje - w autobusach panuje noc za dnia, tyle tu ciemnawoskórych!

Festiwal Lodu


Jako bonus dorzucam fotki z trwającego obecnie festiwalu rzeźb w lodzie.
Ci głupi Szwedzi boją się tknąć swych świętych głazów, więc rzeźbią tylko w zimie i tylko w lodzie.

Proszę, oto baba z cyckami (tzw. zimna suka)


 Kotek


Trąba zamkowa

Święty Piotruś spod katedry


I wsio. Do nastepnego razu, a do tego czasu - wesołych walentynek! :*

torsdag 10 februari 2011

śnieżyca

No... troszku tu nie pisałem...
I to nie z powodu, że się dużo działo. Przeciwnie. Nic tu się nie dzieje.

We wtorek miałem swoje pierwsze zajęcia. Kurs o modelach socjalnych, wartościach i takich tam głupotach. Pani Profesor wygadywała niestworzone jakieś farmazony, nazywając Niemcy, Francję i Holandię "konserwatywnym reżimem". Tłumaczenie dosłowne.
Pół zajęć przeznaczone było na dyskusję w dwóch grupach. Mieliśmy porównać Szwecję do swoich krajów. Przeważały narodowości: niemiecka i amerykańska. Była chyba jedna dziewczyna z UK. no i ja z biednej Polski. W sumie wszyscy zgodziliśmy się co do tego, iż Szwecja jest zrealizowanym marzeniem Marksa i Engelsa. I trudno uwierzyć w tę utopię, ale to naprawdę tak działa.
Wybaczcie, że znowu się rozwodzę nad tą Śwecją i jej doskonałością, ale znajduję to co najmniej zadziwiającym.
Niemniej
Wszystkim oczy wyszły z orbit, gdy opowiedziałem o polskiej służbie zdrowia i o fakcie, iż możesz dwa razy odwiedzić tego samego lekarza: publicznie i prywatnie, z różną diagnozą zależnie od wydanego nań kapitału.

I w momencie, gdy już się zaczęło robić ciekawie i nader przyjemnie, gdy już wyparował ocean dzielący Stary i Nowy kontynent, gdy się stało keine Grenzen - Pani Prowadząca podsumowała dyskusję i powiedziała "no to do zobaczenia za tydzień"
Tak, moi drodzy. Mam jeden bzdurny wykład raz na tydzień. Ot, nieskomplikowany plan zajęć.

chętnie pokazałbym Wam zdjęcia z zajęć, gdybym je zrobił. Mam tylko fotki z mojej drogi powrotnej, gdy postanowiłem się zgubić i pozwiedzać nieco obrzeża miasta. Pedały niebieskiego pomykacza oraz ślepy los zabrały mnie na osiedle filharmoniczne. Oto skrzyżowanie ulic Orkiestrowej z Dyrygentową:





Ulica Altówkowa:



I moja ulubiona, Kontrabasowa (w takich okolicznościach pozostaje mi pozdrowić w jednym pakiecie: Piotrka, Zbyszka i Mateuszka :)



Po ostatnim poście nieco skończyły mi się tematy do pisania (bo ile można zachwycać się ikeowatością śwedzkiej mentalności). więc popiszę troszku o jeżyku.


Mały kącik jeżykowy

Gdy wysiadłem z samolotu i czekałem na autobus kursujący do Sztokholmu, siadłem obładowany plecakami i torbami (pamiętacie Ruskich i ich siaty na targach? To aż tak nie wyglądałem) na hali poczekalniowej. Obok mnie klapała w klawiaturę i dziamdziała przez Skajpa blond-stereotyp-Szwedka. I gdy tak wskazówka zegara ślamazarnie człapała się do godziny dziewiątej, pomyślałem, że sobie posłucham tego języka.

Jeśli ktoś z Was lubi Ani Mru-Mru to może sobie obejrzeć ten skecz
Reszta proszę za mną

Język szwedzki pisany wygląda przerażająco, germańsko i najeżdżczo. Same słowa też nie są jakieś specjalnie miłe dla ucha. Ale sposób wypowiadania całych zdań, akcent... Jest strasznie przyjemny w odbiorze. Ma charakterystyczny flow, że się tak wyrażę. Ów flow wywołuje uśmiech sympatii.
Prosty przykład:
Czy to w sklepie, czy w banku, w urzędzie czy na targu - wszędzie każdy wita się słodkim i uroczym "Hej". Ale nie jest to, brońciepanieboże, amerykandżańskie "Hey!" albo tym mocniejsze polskie "E!". W szwedzkim "Hej" akcent pada na... mniej więcej na literę J. Nie potrafię tego powtórzyć. Jeśli ktoś z Was się tego nauczy to ma obowiązek tak się ze mną witać. !

Swoją drogą, wiecie jak się wymawia "Uppsala"? :)

Najpierw wybrzmiewa dziwna samogłoska, takie typowo skandynawskie i/y/u i trwa przez króciutki moment, by tuż po niej zatrąbiło długie uuuuuu a potem wskakują wesołe p (na które mniej więcej przypada akcent) a dalej już jest "normalnie". Spróbujcie sami, przed lustrem. Tylko go nie poślińcie.

I na zakończenie małe ciekawostki. Wiecie, co znaczy po szwedzku "torg"? Teraz znaczy tyle, co plac. Albo rynek. Ale tak jak w polszczyźnie - rynek wziął się od miejsca targowego. Zatem torg = targ :)

Wchodzicie do Ikei w Śwecji i chcecie kupić meble. Co mówicie? "poproszę möbler" :D

10 punktów oraz darmowe komentarze na fejsbuku dla tego, kto odgadnie znaczenie słowa "smak" :)

I to na dziś tyle, bo nic tu się tak naprawdę nie dzieje. Za oknem pada śnieg a alkohol drogi. Jak mi się zachce coś napisać to pewnie znów będą to pierdoły w rodzaju "10 najlepszych szwedzkich zupek chińskich" albo "po czym poznać, że już nie jesteśmy w Polsce" :|

söndag 6 februari 2011

Bóg bardziej kocha Szwecję

tytułem wstępu chciałem podziękować Wam za te komentarze. Wasze ciepłe słowa rozgrzewają zmrożone me chłodem północy serce

 :)

chciałem się też wyżalić, że byłem wczoraj na imprezie i wreszcie poznałem ludzi dzielących ze mną niedolę mieszkania na skraju (albo i dalej!) Uppsali. poznałem tam między innymi:
- krzyczącego Niemca żłopiącego piwo
- rozwydrzonego Singapur...czyka? tak się to pisze?
- mówiącego z amerykańskim akcentem Irlandczyka
- dwie normalnie Francuzki

ale o tym kiedy indziej.

dziś, jak obiecałem, będzie coś o rowerach i nie tylko.


Transport osobisty, miejski i (ro)zbiorowy

Zanim zacząłem w ogóle myśleć o mieszkaniu, kursach, zajęciach i wszystkich innych ważnych dla erasmusa sprawach, szukałem już roweru na śweckiej wersji allegro. "rower to podstawa" - mówili wszyscy i wszędzie tak pisało (było napisane).
Ostatecznie poszukiwania roweru trafiły do worka ze strategią "się zobaczy na miejscu".
Już po wyjściu z dworca nocą uderzyła mnie ilość zaparkowanych rowerów. Jeszcze mocniej dostałem po mordzie od cennika biletów. Młotkiem, który wbił gwóźdź w deskę były klucze do mieszkania za końcem świata.
Gdy pozbierałem rzeczy od Anny (pozdrowiłbym ją, gdyby nie to, że nie umie polskiego i tego nie przeczyta, więc jej nie pozdrowię) potknąłem się prawie o tabliczkę "sklep rowerowy". Wszedłem z ciekawości.
Siedzący za ladą pan w typowym, wzorowym wręcz uniformie naprawiacza rowerów odpowiedział mi, że nie sprzedaje używanych bicykli.
- A wie pan, dlaczego? - spytał
- Nie wiem - odpowiedziałem
- Opowiem panu.
I rzeczywiście opowiedział. Zaczął od tego, że rowery w Szwecji objęte są podatkiem tak wysokim, że praktycznie jest to zawód nieopłacalny. I to zdanie trzymało się tematu, potem zaczął się czysty latino flow, niekontrolowany strumień wolnych skojarzeń i wolnoprzemyśleń w południowoamerykańskim stylu.
Pan Rodriguez (bo tak się bicyclerepairman nazywał) pochodzi z Chile. Ale nie chce tam wracać. Nie chce też wracać nigdzie. Tu mu dobrze. Jego córka jest psycholożką i zarabia niezłe pieniądze. Jego syn jest weterynarzem. Jego drugi syn jest onkologiem po Harvardzie (gdybym nie wierzył, pokazał mi dyplom. wierzyłem i bez tego). Zarabiają spore pieniądze. On zarabia mniejsze.
[ja w tym czasie zacząłem się zastanawiać, jak było "do widzenia" po hiszpańsku...]
Ale on się tym nie przejmuje. Ponieważ Szwecja to kraj, gdzie zrealizowano komunistyczne sny o utopii. Tu każdy jest równy. Gdzie indziej weterynarz, lekarz oraz psycholog zarabiają krocie i w czterech bogatych swych literach mają maluczkich naprawiaczy rowerowych.
[...to było coś na "a"... ariwederczi? nie, przeca to włoski...]
Tutaj, w Szwecji, każdy płaci takie same podatki. Czy to lekarz, czy to weterynarz, czy psycholog - każdy płaci i nie narzeka. Nikomu do głowy nie przychodzi oszukiwać, bo każdy ma tu wpisany i wbudowany swoisty kantowski imperatyw - rób tak, jak wszyscy robią. Nie wychylaj się. Kto się wychyla, ten dostaje lincz. Tu nawet królowi zaglądasz do portfela.
[...astalawista? nie, to chyba niegrzeczne albo coś...]
Chile to katolicki kraj. Tam każdy je na obiad kurz, chyba, że się dorobi na kokainie albo lamach. I gdy te biedne, brudne masy idą do kościoła, widzą ubranych w bogactwo ludzi i zazdroszczą im. Ale Pan mówi: nie martw się. Błogosławieni cisi, błogosławieni ubodzy, błogosławieni ci, którzy jedzą kurz. I te biedne masy nie narzekają, nie zazdroszczą. Wracają do swych faveli i polują na karaluchy. Szwecja to protestanci. Ich takie rzeczy nie obchodzą. Tu się pracuje.
[...a... ad...]
Też byłem katolikiem, ale przyjechałem tutaj. Zanim przyjechałem tutaj, byłem w całej Europie. Byłem też w Brazylii. W Rio podeszła do mnie dziesięcioletnia dziewczynka i powiedziała, że odda mi się za hamburgera. Dlaczego Bóg każe dzieciom w Brazylii puszczać się za dżinsy i hamburgery, a szwedzkie dzieci tyją od klopsików? Bo Bóg nie znosi nieróbstwa i hipokryzji. Bóg kocha bardziej Szwecję, niż Brazylię.

Spojrzałem kątem oka na kolejkę za mną. Każdy z tą samą niecierpliwością słuchał niekończącego się wywiadu Pana Rodrigueza. Pożegnałem się [po angielsku, bo dopiero w domu przypomniało mi się, że po hiszpańsku do widzenia to "adios!"]. W drodze na przystanek myślałem nad słowami Pana R. Istotnie, Szwecja wyglądała mi na idealnie zdrowo-złoto-wyśrodkowany kraj, ale chyba za wcześnie dla mnie, by oceniać ją pod względem teologicznym. Nawet jeśli wrzucili mnie tu na departament teologiczny.
Aha, Pan Rodriguez nie pozwolił na zdjęcia, więc mam tylko zdjęcie z tak zwanej przyczajki. Oto jego sklep położony na miasteczku studenckim Flogsta:



Kolejne dni spędziłem zdeprywowany od wszelkich mediów czy informacji. Potrzebowałem roweru, bo bilety na miasto zbyt szybko ucinały cyfry z mojej karty. Spytałem Anny czy może zna kogoś, kto chce sprzedać. Odparła mi, że teraz jest promocja na miesięczne i kosztują "jedynie" 150 zł. Podziękowałem.
Napisałbym tu dwa słowa o autobusach, ale nie przychodzi mi do głowy jedynie:
- drogo
- brak ulg studenckich
- nie da sie jeździć na krzywy ryj. trzeba wsiąść przez przednie drzwi i uśmiechnąć się do kerowcy. raz mi się udało wejść tylnymi drzwiami, ale może dlatego, że to była noc albo co.
Tu i tak wszyscy się pilnują sami.
A, wiem. Jedna ciekawa fotka z autobusu - nazwa przystanku sugerująca nieciekawe miejsce do mieszkania dla studentów:


Wracamy do rowerów:
W owym czasie internet miałem tylko w miejskiej bibliotece - darmowy ale limitowany loginem i hasłem i ciul wie czym jeszcze. Oni się chyba tego internetu boją, bo takiego total free hot spotu to tu jeszcze nie spot(k)ałem.

Do rzeczy. Na internecie dowiedziałem się o sklepie Pana Nestora. Niestety, musiałem czekać do rana na jego otwarcie. Zacisnąłem zęby i położyłem się na ławce na dworcu.

Wchodzę do położonego w piwnicy sklepu i co słyszę? Bongosy, Conga i gitarki. Z warsztatu wita mnie kolejny latynos, uśmiech szeroki jak amazonka i szczery jak peruwiańskie złoto.
Pan Nestor pochodzi z Nikaragui. Nie był tak wylewny jak Pan R., był za to niesamowicie przyjacielski i pomocny. Sklep Pana Nestora obfitował w wybór jednośladów wszelkiej maści. Dominowały oczywiście miejskie pomykacze, takie rowerki do tańca itd. Miałem kaprys na kolarkę, bo była w niezłej cenie, ale Pan Nestor mi ją odradził, strasząc śniegiem i siniakami. Poszedłem na kompromis, wziąłem rower dokładnie takiego typu, jakiego nie lubię najbardziej - czyli miejski z przerzutką w piaście, hamulcem w piaście i dynamem. Ale już nie w piaście. Już miałem wyjść, gdy Pan Nestor spytał, jak mi się podoba Szwecja.
- Ciężko mi ocenić, jestem tu dopiero trzeci dzień. Ale wszystko wydaje się takie...
- Idealne?
- Tak, dokładnie, idealne... oraz takie...
- Jednakowo równe?
- Aha. Każdy zna swoje miejsce, wszyscy utrzymują taką równowagę...
- Widzisz, przyjacielu - powiedział Pan Nestor, uśmiechając się ciepło i latynosłonecznie - widzisz, przyjacielu, tak to wygląda z wierzchu. Ale pod spodem, głęboko pod tą przykrywką czai się mroczna i ponura Szwecja...
Uśmiech zbladł na moment, zapadła niezręczna cisza. Poprosiłem o zapinkę (najtańszą) i o podwyższenie siodełka (najwyżej jak się da) i wyszedłem.
Ach, słodkie uczucie wolności! Nogi znalazły ukojenie gdy już oderwały się od niewdzięcznej szwedzkiej ziemii.

Oczywiście droga do domu mnie rozłożyła na łopatki, bo już forma nie ta. A swoją drogą, oto czym mądrzy i funkcjonalni Szwedzi sypią na swe drogi:


Tak, to jest żwir. Wielkie ilości czarnego, chrzęszczącego żwiru. To sprytne dziadostwo wżyna się w lód i nie pozwoli się wywalić nawet studentom wracającym z suto zakrapianych imprez. Nie wiem, skąd oni biorą tyle żwiru - ale on jest dosłownie WSZĘDZIE. każda, najbardziej schowana dróżka, ścieżka, chodniczek - wszystko przysypane jak trzeba. Nawet tu, na zazadupiu. Znajduję to dość niesamowitym.

Tak patrzę na tego posta i widzę same literki. Więc teraz dla tych, co nie lubią czytać - będą obrazki.

Zacznijmy może od oceanu kierownic, siodełek i ram, czyli widok na dworzec centralny w Uppsali:



I tu mała ciekawostka - wzorem Holandii nie przypina się tu rowerów do niczego, jedynie spina tylne koła:


Moja mama widząc kiedyś taki rodzaj zabezpieczenia zauważyła słusznie, że przecież wystarczy lekko podnieść rowerek i wygląda, jakbyś go co najwyżej prowadził a nie ukradł. Nie dziwota więc, że ów parkindżek rowerkowy to raj dla złodziei i podobno nikt normalny tam nie parkuje swego cyklara.
Jak pokazują te zdjęcia, Śwecja to nie jest kraj dla normalnych ludzi.

Dobra, jako że tego bloga czyta zaskakująca ilość ludzi, a sporo z Was pisze komentarze, przeto ogłaszam konkurs na imię dla tego oto brzydala:


Może być żeńskie. Proszę, jak się pięknie dla Was wdzięczy nad rzeczką:


Zatem proszę o jakieś imię dla tego nieszczęścia szwedzkiego.

A żeby zaspokoić wasz zmysł wzroku, parę fotek z dnia dzisiejszego.

Oto widoczek z dróżki z Sunnersty do Uppsali:


tutaj zamek przerobiony na muzem a potem znów na zamek:


Mi też się podoba ten kolor. Tutaj rzeczka (nigdy nie pamiętam jej nazwy) oraz rowerki:


I katedra. Wikipedia mówi, że ma 100 metrów wysokości. W życiu w to nie uwierzę:


I jakiś domek na wodzie:


Bo im się wydaje, że jak mają kasę to im żadna powódź nie straszna.
Może i mają rację...

Dobra obiecałem Karolinie Kaczce (naturalnie pozdrawiam!), że będę ścigał i polował bezgustnie ubrane Szwedki. Takoż i próbuję, więc:

Kaczkowy kącik pret-a-porter

Sorry Kaczka, nie sprawdziłem się. Mam tu jeden typowy przykład jak wyglądają Szwedki - studentki:

 
Ale mam też nieco bardziej szalone Szwedki-nastolatki:


Ale też specjalnie dla Ciebie przyszła na imprezę Szwedka-gwiazda szwedzkiego popu. Nie da się jej opisać, trzeba ją zobaczyć. Przepraszam za jakość zdjęcia. Nie muszę chyba wskazywać, która to?





i na dziś to tyle. będzie jeszcze więcej, choć obiecuję powstrzymać swoje szczegółowe opisy ze spotkań z latynosami a postaram się przedłożyć wam przed monitory więcej zdjęć.

Co czeka nas jutro? Przytrzymam Was w niepewności, gdyż jak mawia mój drogi przyjaciel Konrad Rasiu Bińczyk (pozdrawiam Cię, Konrasiu!) niedokończone posty na blogu są jak

lördag 5 februari 2011

o matko... ten blog jest na poważnie :|

tak zareagował mój serdeczny przyjaciel, Drań (zwany Marcinem. z tego miejsca pragnę go pozdrowić!)

nie będę tu nikogo zamęczał jakimiś rozterkami wewnętrznymi, nie będę łez przelewał na klawiaturę. jak by to powiedział Don Corleone: mam ludzi od tego.

ten blog ma służyć jako odpowiedź na Najczęściej Zadawane Pytanie - czyli "co u ciebie?"



Po tych krótkich słowach wstępu pragnę podjąć wątek niedokończony, czyli sam wyjazd, przyjazd itepe.


Lecimy!

Wszystko zaczęło się dwa lata wcześniej. Zaplanowałem sobie, że na czwarty rok pojadę sobie gdzieś. A że moja placówka wykładnicza nie miażdżyła ofertą, przeto zastanawiałem się nad Niemcami oraz Śwecją. Jako że wszyscy mówili "głupi jesteś? do Niemiec?" to w końcu mi te Niemcy przegadali i wybili.
Od momentu złożenia wszystkich dokumentów działo się na tyle dużo, że najpierw przesunąłem sobie wyjazd z semestru zimowego na letni a potem począłem się zastanawiać, czy w ogóle warto jechać. I tak im bliżej stycznia tym bardziej martwiło mnie milczenie ze strony północnej. Udałem się do Pani H., instytutowej koordynatorki od erasmusów, niesławna z powodu swej niepomocy. Pani H. z czarującym uśmiechem i głosem skradzionym Czubównie delikatnie rzecz ujmując spławiła mnie i więcej do niej przychodzić nie chciałem.
Był już grudzień a ja nadal nie znałem nawet daty rozpoczęcia semestru. Pogrzebałem po necie, napisałem maila do pani z biura obsługi wymianowości w Uppsali, przeszedłem się do takiego samego biura w Krakowie i tyle.
Ja wiem, rozumiem, że studia to samodzielność itd. Ale chyba powinni mi coś z tej Śwecji przysłać...?
Jak sie okazało, powinni. Znalazłem pdfa z przewodnikiem dla nowoprzybyłych, z którego dowiedziałem się, że winienem dostać między innymi formularz zgłoszeniowy o mieszkanie i oddać go do 1ego liściopada. nieźle.
Termin wylotu się zbliżał, a ja nadal nic nie miałem. Ani mieszkania, ani zajęć. Na dwa dni wcześniej odwiedziałem Panią H. - nie dała mi żadnych dokumentów, tylko powiedziała, żeby jej coś przefaksować jak dojadę.
W ostatniej chwili wlazłem na kałczserfing i wyszukałem kogoś, kto by mnie przekimał.

Na lotnisku w Łodzi dopadły mnie nerwy na rodzinę i się nawet z nimi nie pożegnałem. Zrobię to zatem teraz.
Mamo, tato, jeśli to czytacie: do widzenia! do zobaczenia w Polsce!

Uf... kamień z serca

Lot trwał tyle, ile normalnemu człowiekowi wizyta w klopie. Na lotnisku Skavsta (które nie wiedzieć czemu nazywane jest Sztokholmem, podczas gdy jest w Nyokopokoking czy jakoś tak) dowiedziałem się, że jedyny bus jaki jeździ to do Sztokholmu, więc se wsiadłem, a co mi tam. Wysiadłem przytłoczony ogromem dworca stolicy Szwedów. Proszę, to jest jedna jego fotka:


Okazało się, że za chwilę odjeżdża pociąg do Uppsali, więc nie tracąc czasu wsiadłem i od razu wysiadłem, bo te pociągi jeżdżą szybko choć nie wyglądają.

Uppsala, moje miejsce kaźni, mój własny dobrowolny sybir i nemezis przywitała mnie mniej więcej takim widokiem:


Miałem jechać na miasteczko studenckie Flogsta. Próbowałem dwa razy wsiąść do autobusu ale nie wiedziałem jak. Chciałem kupić bilet, ale odrzucało mi kartę (bo w Śwecji wszystko się kupuje w automatach, ale o tym później). Udało mi się wsiąść na krzywego (co naprawdę jest tu dość ciężkie) i dojechać.

Nocowałem u Anny, studentki literatury czy czegośtam. Dałbym jej zdjęcie ale wyszło strasznie nieostre więc go nie wrzucę, bo wyjdzie że nie umiem się obsługiwać aparatem. Zamiast tego wrzucę zdjęcie jej chomika stepowego czy co tam latało w klatce. zdjęcie jest tak samo ostre, ale kogo obchodzą chomiki:



Od rana czekała mnie potyczka z biurami, urzędami itd. Pierwszy przystanek: biuro obsługi klientów zagranicznych. Tam spotkałem panią, do której pisałem mejle - powiedziałem że dzień dobry, przyjechałem z Polski i nic nie wiem. pani się skonsultowała z koleżanką, ja już buzowałem od pragnienia powrotu do kraju.
Dowiedziałem się wszystkiego. Jako student religioznawstwa z wydziału filozoficznego przekonwertowano mnie na studenta teologii departamentu teologicznego. moją osobą kontaktową okazał się być Pan Cim (czytaj: Kim), szwedzki klon Pani H. to on miał mi powysyłać formularze, stemple i pocztówki. Zamiast tego siedział przed kompem i oglądał Dynastię.
Przesadzam. Pan Cim jest sympatyczny, ale niezbyt pomocny. On po prostu nie ogarnia świata.
a tutaj wnętrze departamentu teologicznego:


Cim zapisał mnie na pasjonujące zajęcia o wartościach i kulturze Europy. z pokerowym uśmiechem mu podziękowałem i spytałem, czy mogę sobie wziąć zajęcia z innych jednostek, na przykład z filozofii? Mówi, że spoko. Zatem udałem się na poszukiwania instytutu filozofii. Słowa nie opiszą mojej mordęgi gdy błądząc korytarzami pytałem ludzi, gdzie tu jest filozofia. Nawet panie sprzątaczki nie wiedziały, albo robiły mnie w kunia. To jest moje zdjęcie triumfalne:


W końcu znalazłem. Wykładowcy mieli lanczbrejk, przeszkodziłem im niegrzecznie i spytałem, kto się zajmuje kursami. Wskazali mi na roztrzepanego filozofa, który kazał mi iść ze sobą do biura. Drzwi były otwarte i z daleka me oczy napotkały dziwnie znajome literki...

Zaś wchodząc do środka spojrzenie me wyłowiło z tabliczki informacyjnej swojsko brzmiące nazwisko...
Pełen nadziei w sercu, czując przypływ wzruszenia ze spotkania rodaka na obczyźnie, z ufnością wykrzyknąłem:

- Pan jest Polakiem?

Rozchochrany filozof spojrzał na mnie, zamilknął na ułamek sekundy. Jego błądzące spojrzenie skrystalizowało się na ten moment i skupiło się na mnie z całą uwagą. Usta uformowały się do wyjawienia słodkiej tajemnicy swego pochodzenia...

- What?

I cała nadzieja we mnie upadła. Zacząłem przepraszać, bo wziąłem go za Polaka, no bo ten plakat i to nazwisko...

- Ależ ja jestem Polakiem, możemy rozmawiać po polsku.

I ten miły pan poprawił mi humor na cały dzień, ba! na cały wyjazd niemalże! dzięki niemu na chwilę przeszła mi ochota wśiąścia w samolot i wylecenia do domu.
Oto tabliczka, która mnie tak zdziwiła i ucieszyła:


A to jest rzeczony Pan Rysiek (zdjęcie od tyłu niestety, ale przynajmniej widać jego rozwichrzone nordyckim wiatrem, polskie włosy):


Pan Rysiek zapisał mnie na dwa kursy, których nie było w katalogu kursów, jakim posługiwałem się ja i Pan Cim.
Skoro papiery zostały podpisane, pieczątki wbite i podpisy złożone nie pozostało mi nic innego, niż dostać lokum mieszkalne. Okazało się to prostsze niż myślałem, przemiła pani w przemile wyglądającym biurze dała mi kluczyki i podała adres. Poprosiłem, by mi pokazała na mapie i pożałowałem tej prośby, ale cóż...

Zabrałem rzeczy od Anny, podziękowałem, pożegnałem i pognałem w autobus do Lilla Sunnersta, które wedle opisu pani z biura miało być dużym akademikiem. Wysiadłem na przystanku i pomyślałem, że chyba se ktoś ze mnie jaja robi. To był jeden z tych momentów, gdy naprawdę poczułem się skandynawsko:


Tak, to są akademiki. Na korytarzu przywitał mnie african-art:


Przekręciwszy kluczyk, oczom mym ukazał się pusty, niezamieszkany pałac.


Pokój z pełnym wyposażeniem, zdolnym pomieścić na luzaka 3 osoby miałem wziąć w posiadanie sam.
Wszyscy narzekają, że nie ma miejsc dla studentów, których jest około 41 tysięcy (połowa populacji Uppsali) a pokojów w akademikach jest około tysiąca.
Na co odpowiadam wam, drodzy Szwedzi: Powodzenia w akomodacji tych 41 tysięcy do pojedynczych mieszkań. Gdzie ta słynna skandynawska oikonomia? Gdzie prostota w myśli i funkcjonalność w działaniu?

Jakkolwiek by nie było, chcąc czy nie chcąc, zamieszkałem w urzeczywistionym katalogu Ikei:



A jak ktoś chce się ze mnie pośmiać to może se kliknąć w ten link do mapy (mała podpowiedź: trzeba oddalić widok. tak porządnie)

I to tyle na dziś, bo jeszcze zacznę narzekać. Jutro o rowerach i latynosach oraz dlaczego wszystkie szwedki noszą legginsy.

A! i Tomek kazał się pozdrowić! Pozdrowienia dla Tomka! :*