måndag 26 december 2011

Balkan Terror: księgi prawowej część trzecia

na zęwnątrz dogorywają święta, a tu w środku od miesiąca przepchnąć nie mogę prostego kawałka tekstu.

bo o tej skrawce lądu mógłbym pisać i pisać i końca nie zobaczyć. a to przecież taka mała ta skrawka.



Balkan Terror
rozdział III: Podgorica


jesteśmy małym narodem. małym, ale dzielnym

powiedział mi młody czarnogórzec wioząc mnie ze swej obecnej do swej dawnej stolicy. wydawali mi się wtedy czarnogórcy opresjonowanym narodem, ostatnim krajem odłączonym od nie-sławnej Serbii, gwoździem do trumny Jugosławii. teraz widzę to inaczej.

Co i ile słyszeliście o Czarnogórze?
bo mnie jeszcze rok temu kojarzyła się z: wojną, biedą, zadupiem. nie słyszałem nic o żadnych zabytkach czy jakichkolwiek miejscach wartych obejrzenia.


rok temu miałem tydzień na dojazd i powrót z Guczy. zostały mi 4 dni operacyjne, gdy pewien chłopak z Krakowa opowiadał mi swoje przygody popijając Jelena przy wszechobecnych wokół dźwiękach dęciaków.
- z Grecji pojechaliśmy do Albanii. bieda jak sto piećdziesiąt i w zasadzie szybko się stamtąd zawinęliśmy. chciałem jechać do Kotoru, wiesz, Czarnogóra. Nie słyszałeś o Kotorze? stary! koniecznie! must-see! w ogóle nigdzie nie spotkaliśmy tak życzliwych ludzi, nigdzie nie ma takich stopów jak w Czarnogórze. a jak już wszedłem na tą twierdzę... niesamowity widok. jak nie wiesz gdzie jechać, to polecam Czarnogórę i Kotor. ludzie, morze i przyroda, stary, coś pięknego!
namieszał mi chłopak, oj namieszał. przeklinałem dzień, w którym matka wydała go na świat, gdy biłem rekord czekania na stopa w znajdującym się obok Guczy Czaczku. zgroza, moi mili, zgroza. Cały bity dzień spędziłem na planowanej trasie w stronę Czarnogóry. Dojechałem na stację gdzieś pod Zlatiborem, gdzie kompletnie nikt nie jechał do Montenegro, zatem zrezygnowany rozbiłem namiot w pobliskich krzaczorach.
Poranek nie przyniósł większych zmian i do granicy z Czarnogórą dotarłem solidnym popołudniem.
Stałem, łapałem i kląłem. "nigdzie nie spotkaliśmy takich ludzi, nigdzie nie ma takich stopów" - mruczałem gorzko pod nosem, a z ust mych nie leciały słowa ino żółć paląca, a gdzie skapła na czarnogórską glebę tam ni źdzbło trawy już nie odrośnie.


W końcu zabrał mnie szalony Albaniec, co po angielsku nie umiał ani słowa, a po polsku umiał "dobrze!". wiózł cygańskiego (chyba) trębacza z Guczy, który umiał po serbsku oraz swoją rumuńską dziewczynę-narzeczoną, która umiała po angielsku. Jeździł ów Albaniec za przeproszeniem jak pojeb. droga wiła się między gołymi skałami, po lewej kilometrowe przepaście, po prawej pionowe ściany; a ten szaleniec wyprzedzał na trzeciego na zakrętach przy prędkości złoty dwadzieścia na godzinę. Trzy razy zatrzymywała nas policja, za każdym razem Albaniec kajał się i płaszczył przed policjantem, wreczając każdemu po paręset ojro lub wysyłając trębacza na pertraktacje. za każdym razem przyspieszał gdy tylko policjant zniknął mu z lusterka.



wysiadłem w centrum Podgoricy, na środku skryżowania. Była chyba 23 a gorąco jak w południe. sprawdziłem którędy na Kotor i udałem się na długi marsz na obrzeża miasta. przyszło mi rychło przejść przez mały park obok ławki okupowanej przez rozkrzyczaną młodzież. chciałem ich ominąć, żeby nie kwasów nie robić, no wiecie... ale sami mnie zaczepili. podszedłem i próbowałem przełamać twarde bariery językowe, jakie przede mną postawili. chłopcy okazali się wesołymi młodzieniaszkami (na oko liceum) i chcieli mnie nawet podwieźć, znaczy, to ja robiłem se jaja że wpakuję im się do zapchanego młodzieżą auta.
dalej było tylko weselej. kogo nie spytałem o drogę to cieszył się, jakby to papież przyjechał. potem już sami zaczepiali i pytali skąd, dokąd, czy coś pomóc... niesamowite. dolaizłem w końcu na stację na głównym wylocie, tam spytałem pana z obsługi, jakie rejestracje ma Kotor. pan zawołał kolegę i razem mi polecali dobre miejsce na stopa i na jakie blachy patrzeć, choć wątpili czy o tej porze złapię.

złapałem, mimo iż była punkt dwunasta. wspomniany na samym początku młody czarnogórzec wraz z kolegą. opowiedział mi nieco o swoim kraju - iż istniał na długo przed Serbią, oraz o sobie - iż właśnie wyrobił sobie licencję marynarską i na ciul mu się przydaje. on to też polecił mi zapomnieć o cygańskich trąbkach i podał nazwisko macedońskiego DJa, który świetnie łączy elektronikę z tru prawdziwymi etnobałkanami.

zgubiłem gdzieś tę nazwę.

dalej było jeszcze weselej. do Budvy podwiózł mnie koleś wyglądający przynajmniej na zabijakę.
- this is Top Hill - powiedział wskazując na jupitery na pobliskim wzgórzu - the best night club in Budva.



jakoś nie skorzystałem. była druga w nocy i nie wierzyłem, że da się coś złapać. chciałem więc wydostać się z miasta i powoli szukałem krzaczorów, gdy znów ktoś mnie zaczepił i polecił stanąć zwyczajnie na skrzyżowaniu. nie wierzyłem, póki nie wsiadłem.

pan nazywał się Marko i nie jechał do Kotoru, ale mnie tam w końcu podwiózł - choć go nie prosiłem ani nie nakłaniałem. powiedział, żebym spokojnie rozbił sobie namiot w parku w samym centrum, dał mi numer telefonu i powiedział, żebym się nie wahał dzwonić w razie jakiegokolwiek problemu.
powiedział też, że koniecznie z samego rana muszę wejść na samą górę twierdzy, bo widok dematerializuje duszę.

dematerializował.

w tym roku sytuacja jak z zeszłego. godzina północ a my łapiemy stopa z Podgoricy. zabraliśmy się do Budvy, gdzie mimo masakrycznie późnej pory stopnęliśmy się do docelowego Kotoru.



Czarnogóra. do tej pory jeszcze zdaża mi się spotkać ludzi typu "to jest ta Serbia i Czarnogóra, tak?" istotnie, łatwo o konfuzję - w końcu oddzielili się zaledwie pięć lat temu, więc od strony takiej czysto-czepialsko-formalnej jest to wyjątkowo młode państwo.

Do 2006 Serbia wraz z Czarnogórą związane były ze sobą federacyjnie, mając odrębne rządy ale wpólne... no dużo mieli wpólnego. I miałem tu napisać, jak blisko są ze sobą związane obydwa narody, gdyby nie to, że dostałem na gwiazdkę kolejnego Daviesa (tak, wiem że to krętacz nie historyk, wiem).

Spróbuję zacząć od początku.

Łatwo jest wyznaczyć granice narodów w naszej części Europy. palcem wystarczy przekreślić gdzie są my, gdzie oni - kaj siedzą Niemce a kaj Nasi. Polaka od Czecha dzieli tak wiele, że nie wiem czemu nazywamy ich braćmi. Nieco większy problem stanowi podział Czechów a Słowaków - ale i tu nie będzie większego problemu, mimo wszystko język (?) słowacki od czeskiego ździebko się różni, ma nawet status literackiego.

Znacznie gorzej z Serbem i Czarnogórcem.

Gdy siedząc w madziarskim aucie przekraczałem granicę serbo-czarnogórską rozciągniętą na parę kilometrów w zabójczym kanionie miałem cały czas wrażenie, że oto wjeżdżam do innego kraju, z inną historią. gdzieś tam w głowie łomotały skojarzenia z jakąś Bośnią, z zacofaniem, z innością w stosunku do Serbii (zwłaszcza, że przejeżdżałem właśnie przez strefę cygaństwa). w naszych okolicach takie przeświadczenie jest normalne - przejeżdżasz granicę i masz inny kraj, inny język, innych ludzi itd.
nie w przypadku Czarnogóry.
wszystko nadal wyglądało jak w Serbii - tylko góry większe i ludzie milsi. moje początkowe wrażenie potęgowały rozmowy, jak choćby wspomniani już chłopcy z Podgoricy pod Cetynię, co mówili, iż istnieli wcześniej od Serbii.



zupełnie inaczej zacząłem myśleć po tegorocznej wyprawie. mieliśmy okazję zatrzymać się na małą imprezę u przesympatycznej pary - Magdy i Radka, do których wpadli znajomi. w trakcie rozmowy padło pytanie, czy jest im lepiej, gdy mają własne, niezależne państwo. niezręcznie i niechętnie przebąkiwali coś o tym, że nie tak znowu fajno im z tą niepodległością. poza tym w przeuroczy sposób potrafili z dystansem spojrzeć na swój mały kraj. wiecie na ten przykład, że Czarnogóra pojechała walczyć z Japonią? wojnę trwała prawie sto lat. na papierze, rzecz jasna. spytani o religie odpowiadali:
- no, mamy prawosławców, katolików... widziałem też ostatnio w statystykach, że jest u nas 0,5% protestantów... coś koło trzech osób.



bo generalnie motyw ów i wzór przeplata się przez każdą dłuższą rozmowę z bałkanerami - że za Tita to wszystko było ekstra. Wszystkie narody razem w jednym państwie, tak jak różni ludzie na jednym piętrze w akademiku (beznadziejne porównanie, sorry). Partykularyzacja sprzyja jednostkom, jakimś elitom rządzącym, oraz karmi wygłodniałych nacjonalistów. prostym, bałkańskim ludziom bliższa jest jedność i słowiańska wspólnota.

ale oto przed chwilą czytałem nieszczęsnego Daviesa, który podał niezbyt chlubną historię relacji czarnogórsko-serbskich. Nie tak całkiem dawno - ba, jeszcze w XX wieku - Serbowie siłą i przemocą, krwawo i bez skrupułów, wcisnęli Królestwo Czarnogóry do tworzącego się właśnie Królestwa SHS (Serbów, Chorwatów, Słoweńców). zatem ci wiecznie niedobrzy Serbowie również i tu nieźle namieszali i wybijali swoich braci znad morza.

i tu ostatnia już kwestia - jak odróżnić czarnogórca od serba?
nijak, prosze państwa.
no, może tyle, że crnogorac jest milszy, ale to raczej ten bliżej morza. podobno.

przemili Państwo co nas wieźli spod Berane do Podgoricy opowiadali o nikłych różnicach językowych (parę naleciałości z włoskiego). Pan znał historię Montenegro co do szczegółu, opowiadał o każdej górce i każdej rzeczce. ale nie opowiedział się, jakiej jest narodowości - z pewnością był prawosławny i z Belgradu). Pani zaś była katoliczką z Kotoru. Pan hotelarz co wiózł nas z Budvy do Kotoru powiedział "I'm montenegrian" z taką dumą, iż do dziś słyszę te słowa gdy myślę o kwestii ich narodowości.

bo co by nie mówić - naród czarnogórski istnieje. posiada swoją historię - zakutą w tureckie kajdany, przebitą przez austriackie bagnety, zbombardowaną przez niemieckie lotnictwo. posiada własną tradycję - chociażby robienia rakiji z winogron i posiada też prawie własny język.

a nade wszystko ów tak nieliczny naród posiada tak wielką dumę.
i za to ich szczerze podziwiam.